środa, 26 grudnia 2012

Metoda Crowley'a

"Czyń swą Wolę, niechaj będzie całym Prawem."
-Aleister Crowley

 Wiele możnaby pisać o tej postaci, bowiem Aleister Crowley miał niezwykle barwne życie, a jego zainteresowania i działalność spowodowały, że postrzegany jest jako osoba kontrowersyjna. I mimo tego, że nie żyje już od bardzo dawna, to jednak nadal wzbudza emocje, a jego pełne tajemnic i ciężkie życie ciągle wywołuje dyskusje. Ale ten post nie będzie o nim, tylko o jego metodzie.

Nie od dziś wiadomo, że aby coś osiągnąć, należy się temu poświęcić i po prostu to robić. Możemy spędzić całą wieczność na marzeniach o sukcesie w jakiejś dziedzinie, ale cel można zdobyć tylko przez faktyczne działania w danym kierunku. I odwrotnie. Możemy całą wieczność marzyć o pozbyciu się jakiegoś naszego nawyku, ale dopiero wtedy jak się postaramy i rzeczywiście przestaniemy to robić, może nam się uda ta sztuka i efekt będzie trwały. Może...

I właśnie tutaj dochodzimy do Metody Crowley'a. Metoda ta ma pomagać w osiągnięciu konkretnego celu. W tym celu ustalamy go sobie i staramy się go trzymać. A za każde odstępstwo od naszego założenia, musimy ukłuć się szpilką w ramię. Ma to na celu powiązanie rzeczy której nie chcemy robić z fizycznym bólem, spowodować że zaczniemy myśleć o tym negatywnie - i to w sposób automatyczny. Działa to też w drugą stronę. Ustalamy sobie że od dziś chcemy coś robić w sposób regularny i za każdym razem kiedy ogarnie nas lenistwo - szpila w ramię.

Wszystko wymaga ćwiczeń. Żeby rozwinąć się w jakiejś dziedzinie, musimy regularnie ćwiczyć. Tutaj nie ma odstępstw. Wrodzone zdolności wpływają tylko na łatwość (bądź trudność) w tym jak szybko będziemy się doskonalić. Jednakże bez ćwiczeń, nawet wyjątkowo uzdolniona osoba nie osiągnie nic. Mimo tego, że jest to oczywiste, to jednak rzadko podejmujemy kroki by faktycznie coś zrobić, coś osiągnąć. Albo udaje nam się zebrać chęci by poćwiczyć przez tydzień, dwa tygodnie i nasza energia się wypala. Tutaj z pomocą przychodzi Metoda Crowley'a i szpila w ramię. Ból fizyczny jest dodatkową motywacją.

Stosuję tę metodę od dziesiątego grudnia i jak na razie idzie mi całkiem nieźle. Jakiś czas temu stwierdziłem, że zbyt wiele swojego wolnego czasu spędzam bezproduktywnie, więc postanowiłem to ograniczyć. Zrobiłem specjalną rozpiskę czynności i tego ile powininem poświęcać na nie czasu, z nieco bardziej łagodnym podejściem w weekendy - kiedyś jednak człowiek powinien nieco wypocząć. Już teraz widzę pozytywne efekty. Nie dość że udało mi się pchnąć do przodu pewien projekt i - jeśli tempo się utrzyma - zakończyć go w styczniu, to jeszcze poprawiłem swoją kondycję (ćwiczenia fizyczne też mają swoje miejsce w rozpisce) i zdecydowanie polepszyłem swoje samopoczucie.

Z czasem do rozpiski dodam odpowiednie ćwiczenia i techniki, które być może pomogą mi w odszukaniu ukrytych skarbów. Na chwilę obecną jednak, skupiam się na sprawach nieco bardziej przyziemnych. Tak czy siak, z czystym sumieniem mogę polecić Metodę Crowley'a każdemu, kto szuka sposobu na to by (nie) robić coś regularnie.

sobota, 8 grudnia 2012

Skarb szczerości 2

W poprzedniej notce prosiłem Was o zrobienie zadania domowego. Sam także je wykonałem, analizując kilka, trudnych dla mnie spraw osobistych. I tutaj pojawił się nowy wniosek: łatwiej analizować coś, co miało miejsce i się skończyło. Oczywiste jest, że kiedy ma się dystans do danej sytuacji, można ją ocenić bardziej obiektywnie. Dlatego nie powinniśmy się spodziewać, że właściwie zinterpretujemy własne zachowania w sytuacji, która aktualnie ma miejsce. Wydaje mi się to całkiem naturalne, więc pretensje do siebie w stylu 'ależ byłem wtedy głupi!' nie mają większego sensu. Chyba że polegają raczej na uświadomieniu sobie własnych błędów, na zasadzie olśnienia i nauczki na przyszłość. Ale rozpamiętywanie, żal do samego siebie, czy zła samoocena tylko dlatego, że byliśmy w błędzie jest trochę nie na miejscu. Po prostu popełniamy je. Są to błędy które sobie uświadamiamy dopiero po pewnym czasie. Ale lepiej późno niż wcale...

Podzielę się z Wami procesem analizy mojego pierwszego poważnego i niezwykle nieudanego związku. Kiedy trwał, byłem zaślepiony, starając się ze wszystkich sił spełnić jej oczekiwania, zważając na każdy krok, uważając by nie zrobić czegoś niewłaściwego. Tak bardzo mi zależało by wszystko 'grało'. Jednakże nie wiedzieć czemu, nie czułem się szczęśliwy. Był to taki dysonans w tle. Dotarło do mnie, że coś jest bardzo nie w porządku, gdy popsułem swoje relacje z bratem i podupadłem na zdrowiu. Dotarło do mnie, że moja dziewczyna dosłownie wysysa ze mnie energię, narzuca swój tok myślenia i zwyczajnie mną manipuluje. Nastąpiło więc zerwanie, po którym poczułem się jak nowo narodzony. Zacząłem inaczej patrzeć na pewne sytuacje widząc coraz bardziej jej pokrętny tok rozumowania, brak empatii, wręcz bezlitosne zachowanie. Stałem się bardziej świadomy. Obarczyłem ją winą i poczułem się lepiej. Po pewnym czasie, stwierdziłem jednak, że przecież wina leżała po obu stronach. Po jej, że mną manipulowała i po mojej, że się na to godziłem. Zwyczajnie nie wiedziałem jak się zachować, brakło mi odwagi by uderzyć pięścią w stół i powiedzieć 'dość!'. No, być może oprócz tego jednego razu, kiedy z nią zerwałem. Nie zdawałem sobie sprawy z tego CO konkretnie jest 'nie tak', ale czułem że COŚ na pewno.

Po czasie zrozumiałem lepiej sposób w jaki działam. Wiem już jak reaguję. Pewne moje odczucia są dla mnie niczym światełko alarmowe, bo wiem już kiedy się pojawiają. Są ostrzeżeniem, dzięki któremu zatrzymuję się i staram się spojrzeć na sytuację z zewnątrz, by sprawdzić co mnie zaniepokoiło.

Ten związek nauczył mnie bardzo wiele, najwięcej spośród wszystkich moich relacji. Ale wyciąganie wniosków i pełniejsze zrozumienie tego co zaszło trwało lata. I nadal zdaję sobie sprawę z tego, że być może odkryłem dopiero połowę prawdy, o sobie z tamtego czasu. Musiałem zdać sobie sprawę ze swoich schematów myślowych i poddać je w wątpliwość. Wszystkie, po kolei.

Przecież w związku wszystko jest dobrze, to wszystko było jej winą, zgodziłem się na to więc jestem beznadziejny... 

Zbyt kategoryczne, zbyt ogólne. Dające swoiste poczucie bezpieczeństwa - bo wiem, bo już całkowicie rozumiem. Jednak odrzucone ewentualności nigdy tak naprawdę nie znikają, ale przypominają się, powodując dyskomfort. Dyskomfort, którego źródeł nie zrozumiemy, do czasu aż dopuścimy do siebie myśl, że być może nasze założenia (bo przecież nie są życiowymi prawdami) są po prostu błędne.

Dlatego też, za każdym razem kiedy sobie pomyślimy, że jest tak a nie inaczej, powinniśmy przystanąć i poddać to założenie w wątpliwość.

niedziela, 2 grudnia 2012

Skarb szczerości

"Wiedza to skarb mądrego człowieka" - William Penn

W poprzednich notkach pojawiło się wyrażenie "skarb", które już czas wytłumaczyć. Wierzę, że w każdym z nas, gdzieś tam głęboko wewnątrz, znajdują się rzeczy wyjątkowe. Ukryte w ciemności, zakamuflowane, niewidoczne na pierwszy rzut oka. Prawdziwe skarby.

To mogą być - tak zwane - zdolności nadnaturalne, jak psychokineza, telepatia, prekognicja etc. Napisałem "tak zwane", ponieważ uważam, że te zdolności są dla nas jak najbardziej naturalne, wrodzone i czekające tylko na uwolnienie.  Ale skarbem jest również coś bardziej prozaicznego, jak wiedza o tym w jaki sposób działają nasze mechanizmy, które powodują, że zachowujemy się w określony sposób. Świadomość samego siebie, poznanie, odkrywanie prawdy o tym jacy naprawdę jesteśmy...

Przestańmy się okłamywać. W ten sposób jedynie karmimy się nieprawdą, zakładamy maskę przed samym sobą i udajemy kogoś innego. Pisałem wcześniej o odpowiedzialności, dziś chcę powiedzieć coś o szczerości. Bądźmy prawdziwi! Choćby tylko przed samym sobą. Nie usprawiedliwiajmy na siłę swoich działań, nie "zwalajmy" winy na otoczenie...

Prawda najczęściej jest brutalna i bolesna. Patrząc na to co robimy, zastanawiając się nad swoimi motywami i przyczynami konkretnych decyzji, musimy to robić w sposób otwarty, szczery i bezkompromisowy. To bardzo trudne, wiem to z własnego doświadczenia - nadal mam tendencję do usprawiedliwiania samego siebie w pewnych sytuacjach. Ale tylko w taki sposób możemy ujrzeć pewne mechanizmy takimi jakimi są. Ujrzeć je, następnie próbować zrozumieć i być może coś w nich poprawić. Coś poprawić w NAS.

Nie chodzi jednak o to by popadać w drugą skrajność i biczować się za każdy drobny błąd jaki popełniliśmy, albo zamartwiać się bo niektóre z naszych motywacji były moralnie wątpliwe. Tutaj chodzi o zrozumienie, niekoniecznie zaś o ocenę. By zaś zrozumieć, musimy ujrzeć przyczynę oraz skutek, takimi jakie były naprawdę. To z kolei jest niemożliwe bez szczerości. A nawet wtedy i tak zapewne będziemy w błędzie...

Proces poznawania prawdy o sobie jest długi i chyba nigdy się nie kończy. Pewne nasze zachowania mogą być dla nas tajemnicą całymi latami. Dlatego poddawajmy w wątpliwość nasze przekonania, postawy i opinie. Zakwestionujmy to co jest dla nas pewne. Bardzo łatwo jest bowiem przeskoczyć jeden, bądź kilka stopni podczas analizy własnego JA, posługując się utrwalonymi schematami. Schematami, które przestajemy dostrzegać.

Najlepsze do takiej analizy, a zarazem najtrudniejsze są sprawy, które w jakiś sposób są dla nas niewygodne. Sprawy które regularnie do nas wracają, męczą i nie dają o sobie zapomnieć. Robią to ponieważ wyczuwamy że zrobiliśmy "coś nie tak", coś co nie jest dla nas w pełni zrozumiałe. Z powodu czego czujemy coś w rodzaju poczucia winy. Takie sprawy warto przeanalizować. Szczerze, otwarcie i bez schematów myślowych. Zadając sobie pytanie "dlaczego?" i czy "na pewno?"...

Niech to będzie dla Was zadaniem domowym.

C.D.N.